Pasja łączy twórczość, wyzwania i romantyzm – nawet ten sentymentalny; konkretność, twardość – nawet tę upartą oraz marzenia po nierealność.

Pasja to moc. Od początku życia salezjańskiego  towarzyszyło mi zdanie Księdza Bosko: Wystarczy, że jesteście młodzi, abym Was bardzo kochał. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jest ono tożsame ze zdaniem studia di farti amare - spraw, aby Cię pokochano, umieszczonym na krzyżu, który salezjanie otrzymują w czasie ślubów wieczystych, a zapisanym przez Księdza Bosko w 45. rocznicę powstania Oratorium.

Pasja jest moim słowem w każdym jego wymiarze.
Caritas Christi urget nos. [...]

Perfect mój

31 sierpnia 2015

Być może dla kogoś będzie to zaskoczeniem, ale pierwszy utwór Perfectu usłyszałem w telewizji, była to Lokomotywa z ogłoszenia i był rok prawdopodobnie 1980.

Pisząc o Perfekcie trudno nie wspominać atmosfery tamtych czasów. To jasne,  że chodząc do męskiej szkoły, rozmawialiśmy na przerwach między innymi o muzyce. Jeden z kolegów miał większy dostęp do Zachodu, a dzięki temu także więcej płyt, kaset i plakatów różnych zespołów. Ja nie miałem tak dobrze. W pokoju moich rodziców stał zepsuty gramofon, którego z jakichś powodów nie dało się już naprawić. Pozostały mi więc marzenia o kaseciaku. Szczęśliwie, po wielu staraniach, udało się je zrealizować. Łącząc z radiem ten cud zakładów Kasprzaka, mogłem wreszcie nagrywać własne kasety, dołączając je do kolekcji z tymi zakupionymi na bazarach. Przyjdzie czas, że pozbędę się wszystkich kaset.

Swoją drogą, radio też udało się zdobyć w dobrym czasie, oczywiście po takich samych zabiegach i czasie oczekiwania jak w przypadku magnetofonu. Nie  musiałem już dzielić się nim z rodzicami. Można było kręcić gałką, wpatrując się w czerwoną kreskę przesuwającą się po kolejnych liczbach, lub programować nieliczne stacje przypisując je do odpowiedniego guzika. Niewielka była to pomoc, bo trzeci guzik i tak wciśnięty był prawie na stałe. Tam grała Trójka.

Któregoś razu kolega z klasy zapytał, czy słyszałem dwa nowe utwory Perfectu, jeden taki szybki, drugi wolny. Nie słyszałem. Zaraz po powrocie ze szkoły nasłuchiwałem więc pilnie audycji, by ich nie przeoczyć. Chodziło o Ale wkoło jest wesoło i Nie płacz Ewka. To była jesień 1981 roku.

Myślę, że miałem szczęście, zachwycając się wówczas Perfectem. Oczywiście tamte lata były dosyć owocne dla polskiej muzyki. Nie chcąc pominąć nikogo ważnego, nie wymienię żadnego z tamtych zespołów, ale zapewniam – mieliśmy czego słuchać, nawet jeśli z wydawaniem płyt były problemy.

Z tamtej pierwszej, pierwszej płyty muszę wspomnieć Bla, bla, bla. Przesłanie tekstu skojarzyłbym z… powołaniem. Kto wie, czy ten utwór nie wywołał pierwszych myśli o przyszłych życiowych decyzjach. Tekst był, jak zawsze w tekstach Perfectu, trafnym opisem pewnych  życiowej sytuacji młodych. Z tego albumu warto przywołać jeszcze utwory: Obracam w palcach złoty pieniądz, Bażancie życie czy Nie igraj ze mną wtedy kiedy gram. Wystarczy, że przypomnę sobie brzmienie jednego z dźwięków tych gitarowych dialogów, by odtwarzały się we mnie całe ich fragmenty.

Z każdego albumu chciałbym wspomnieć, chociaż o dwóch utworach. Ale to bardzo trudne, szczerze, niemożliwe.

W ostatnie dni wakacji 1982 roku wróciłem do domu i od razu spotkałem się ze szkolnym kolegą. Ten już na wejściu pyta: Słyszałeś Perfect? Pytam: Który? A on mi na to: nie pamiętam tytułu, ale świetny, taki z przerwami. Chodziło, rzecz jasna, o Autobiografię. Grano ją bardzo często. Wyliczaliśmy długość ciszy, by razem z Markowskim zacząć kolejną zwrotkę opowieści. Oczywiście na początku mieliśmy same falstarty, ale z czasem znaliśmy utwór i ciszę na pamięć.

Z płyty Unu dorzucę jeszcze Wyspę, drzewo, zamek – nie wiem, czy wtedy tekst dodawał nam otuchy, ale na pewno pozwalał solidaryzować się w trudnej albo i beznadziejnej sytuacji. To był przecież czas Solidarności i stanu wojennego. Do tego Objazdowe nieme kino – każde słowo wyjaśnienia będzie zbyteczne.

Etap zawieszenia działalności Perfectu pokrywa się z czasem moich studiów i tzw. formacji (1985-1994), którego cechował mniejszy kontakt ze światem zewnętrznym, mediami, w tym z Internetem, który pojawił się w Polsce – powiedzmy w 1990 roku.

Wreszcie, moja pierwsza praca po święceniach. Wymarzone Oratorium. Młodzież.  Problemy ich, więc i moje; długi nasze, więc i moje; poszukiwanie nowego – jak zwykle nie takie proste itd. Ale też radość nowego albumu Perfectu –  Jestem (1994), który dotarł  do mnie prawdopodobnie dopiero w rok później. To było pierwsze CD, jakie kupiłem. Przez kilka dni płyta kręciła się dotąd, aż zapamiętałem ją w całości. Całkiem inny kraj tak boleśnie opisywał zmianę, jakiej doświadczyłem od decyzji, by zostać salezjaninem, być dla młodzieży, studiować itd. aż do czasu, kiedy wróciłem do pracy z młodzieżą. Dlatego też bliski jest mi tekst Gdy mówię Jestem. Zwłaszcza dwie pierwsze zwrotki oddawały moje ówczesne dylematy i ból. Pokusiłem się nawet, by jedno spotkanie z młodzieżą – coś, co miało być formą katechezy, dialogu na temat własnego rozwoju albo wykładu – ilustrować muzyką i tekstami właśnie Perfectu. Na pewno użyłem wtedy utworów: Całkiem inny kraj, Nie daj się zabić i Bujanie w obłokach. Reszty nie pamiętam. Wszystko trwało ok. 1,5 godziny. Może ktoś z młodzieży, dziś już dorosłej, pamięta?

W 1997 roku ukazał się czwarty studyjny album Geny. Jak zawsze przyniósł radość. Zbiegł się niestety ze zmianą, jaka mi została zaproponowana wiosną 1998 roku. Zmaganie się z tym, co zgodne z posłuszeństwem i tym, co dyktowało serce i wola, pytania o to co dobre dla młodych, co dla mnie, wreszcie odstąpienie od realizacji marzeń na rzecz nieznanego – wszystko to skumulowało się w Niepokonanych. Do dziś zagadką tamtych dni pozostaje interpretacja tego tekstu, do dziś utwór ten powoduje u mnie ciarki nie tylko tym, jaki jest, ale także wspomnieniem tamtych młodych ludzi, tamtych dni, tamtej walki o dobro. Podobnie jak w Znaku dla Ciebie.

Miłości do Perfectu nie dało się ukryć więc kiedy w 2004 roku Perfect wydał pierwszy w polskiej historii album tylko w wersji internetowej Schody, szybko znalazł się ktoś, kto mnie dobrze znał i dostałem go w urodzinowym prezencie.

Muzyka jest czymś, co potrafi wypełnić przestrzeń, czasami jest to pokój, czasami stadion czy sala koncertowa, czasami rynek miasta, ale zawsze wypełnia człowieka. Żyjemy nią. Kiedy z niecierpliwością rozpakowywałem album XXX, pojawiły się obawy, że jubileusz może być pretekstem nie tylko zamknięcia tego okresu, ale i całej działalności zespołu. Wystarczyło jednak wysłuchać pierwszego utworu pt. Raz po raz, aby rozwiać tę wątpliwość i dostrzec nową – w porównaniu np. z albumem Śmigło – twarz Perfectu. Tekst Wyżej wyrażał zaś nieodpartą tęsknotę za doskonałością, nieskończonością, za nieustannym poszukiwaniem, które samo w sobie jest już wartością.

Czy ktoś nie słyszał utworu: Wszystko ma swój czas? To była zapowiedź albumu „Dadadam”, którego każdy element jest nieodzowną częścią niezwykłej całości. Kiedy słucham Perfectu, ostatnie dźwięki utworu wywołują pierwsze następnego. A Odnawiam duszę, nie wolno komentować. Trzeba posłuchać.

Muzyka Perfectu fascynowała piętnastolatka chwytającego się za samodzielność w życiu i myśleniu o sobie, o innych i o kraju. Ponad trzydzieści lat później dalej fascynuje, nie tylko jego i tamto pokolenie, ale też współczesnych młodych ludzi. Odnawiam duszę dostałem od młodzieży w ich wykonaniu w liceum. Sześcioletnia córeczka znajomej prosi: mamo puść mi tę piosenkę z pieskiem (w teledysku występuje animowany piesek). Pięcioletni chłopiec rozpoznaje ten utwór już po pierwszych taktach. To naprawdę niezwykły fenomen muzyki. Taki to jest Perfect mój.

Dodatek koncertowy

Wspomnę trzy wyjątkowe dla mnie koncerty.
Pierwszy, jeszcze przed maturą, chyba w 1983 roku. Prawdopodobnie władze obawiały się, że młodzież niesiona muzyką może zacząć myśleć bardziej samodzielnie i krytycznie. Chcąc ograniczyć zasięg ewentualnego buntu, na koncert przeznaczono maleńką salę. Pamiętam wielki wzburzony tłum przed wejściem i odgłosy muzyki dobiegające z uchylonego okna. Nie wiem, co działo się w sali, ale myślę, że złość na to wszystko udzieliła się i wylała. Koncert przerwano. Grzegorz Markowski wspominał o tym po latach jak o złym doświadczeniu, które na szczęście zostało zatarte następnym koncertem.

Koncert drugi, kielecki. Październik 1995 rok. Muzyka wywołała taką energię, że w czasie koncertu dwa razy rozsypała się stopa od centrali. Piotr Szkudelski z zaskoczeniem twierdził, że stopa może czasem nie wytrzymać, ale nigdy dwa razy na jednym koncercie.

Koncert trzeci, łódzki. Akustyczny – prezent urodzinowy. Prócz utworu na ośmielenie publiczności oraz instrumentalnego wszystkie inne śpiewała cała sala. Taki to jest Perfect mój.

Dodatek graficzny

Na zdjęciu prócz płyt Perfectu umieściłem pas. W młodości mijałem często sklep, na którego wystawie były jedynie czapki oficerskie, mundury, płaszcze, pasy, itd. Przez lata bałem się tam nawet wejść. Może  potrzebna jest jakaś legitymacja itd. To były naprawdę inne czasy. Wreszcie w wakacje 1980 roku zdobyłem się na odwagę i kupiłem czarny wojskowy pas. Taki, jaki nosili piloci albo czołgiści (tata służył w młodości w jednostce pancernej). Do dziś pozostał mi ten pas. Mój niemy świadek tamtego czasu, wakacji, Perfectu, Solidarności, marzeń o zmianach. Te słowa szczególnie brzmią mi dziś, 31- ego sierpnia, który jest datą- symbolem nowego początku.

Na drugim zdjęciu widać kształt statywu Grzegorza Markowskiego zestawionego z pniem oliwki, którą pielęgnuję od paru lat. Nic tu nie jest przypadkowe…

Kraków dn. 31 lipca 201
[Foto 1: Dariusz Bartocha sdb; foto 2: Dariusz Bartocha sdb i fragment zdjęcia ze zbiorów Łukasza Szolca]

Skip to content