Pasja łączy twórczość, wyzwania i romantyzm – nawet ten sentymentalny; konkretność, twardość – nawet tę upartą oraz marzenia po nierealność.

Pasja to moc. Od początku życia salezjańskiego  towarzyszyło mi zdanie Księdza Bosko: Wystarczy, że jesteście młodzi, abym Was bardzo kochał. Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jest ono tożsame ze zdaniem studia di farti amare - spraw, aby Cię pokochano, umieszczonym na krzyżu, który salezjanie otrzymują w czasie ślubów wieczystych, a zapisanym przez Księdza Bosko w 45. rocznicę powstania Oratorium.

Pasja jest moim słowem w każdym jego wymiarze.
Caritas Christi urget nos. [...]

Nieosamotniona bliskość

9 sierpnia 2013

Inspiracja

Wakacyjna lektura książki Johna Grishama Więzienny prawnik przypomniała mi o starej rozmowie i prośbie znajomej. John Grisham w połowie utworu, wykorzystując amerykański program ochrony świadków, kazał Malcolmowi Bannisterowi stać się kim zupełnie innym, to znaczy, od określonego momentu ma na świecie pojawić się: Max Reed Baldwin. Malcolm ma zmienić dla Maxa wszystko, co tylko jest możliwe, twarz (operacja plastyczna), głos (godziny ćwiczeń) charakter pisma (uczy się pisać lewą ręką), sposób poruszania się, gesty (sesje z psychologiem) itd., ale to, co jest najtrudniejsze, co jak się okaże – stało się niemożliwe, a nawet niepożądane – musi zapomnieć o przeszłości, zostawić całe swoje życie, żonę, syna, ojca, wszystkich znajomych, znajome miejsca, pamiątki, wszystko, wszystko, wszystko.

Zmiana, bez osamotnienia

Kilka lat temu rozmawiałem ze znajomym na temat naszych częstych przeprowadzek i zmian z miasta do miasta, od jednego zaangażowania do innego (zwyczajnie dzieje się co parę lat – co 2-3 albo 6, czasami co 9, wyjątkowo po dłuższym czasie). Dla niego taka sytuacja była nie do zaakceptowania. Mówił, że to całkowite wyrwanie z jednego środowiska do innego, porzucenie przyjaciół, znajomych osób i miejsc na rzecz czegoś zupełnie nowego – ja nie potrafiłbym tak żyć – zakończył. W pewnym sensie miał rację. Nawet w dzisiejszym skomunikowanym świecie, w naszej sytuacji, nie łatwo jest utrzymywać zażyłe relacje – z jednej strony ze względu na odległość i ograniczone kontakty, a z drugiej będąc zobligowanym i postawionym przed oczekiwaniem budowania nowych bliskich relacji.

Innym razem znajoma poprosiła mnie, bym napisał coś o samotności. Temat jakby z odwrotnej strony lustra, a jednak bliski poprzedniemu. Zapewne nie jestem specjalistą w tej kwestii – tak pomyślałem – lecz po dłuższym czasie postanowiłem coś napisać. Przypomniałem sobie jakieś pojedyncze chwile takiego totalnego osamotnienia. Pamiętam ich przynajmniej kilka. Jedną z nich był zwykły wrześniowy wieczór na nowej placówce, kilka tygodni po przeprowadzce, kiedy niby wszystko zaczęło żyć normalnym rytmem. Przypomniałem sobie, że w Oratorium (moim poprzednim miejscu pobytu) o tej porze dnia i tygodnia nie mógłbym spokojnie przejść przez podwórko czy dom bez kilkunastu pytań, powitań itp., bez „pogoni” między jednymi a drugimi zajęciami. A tu, byłem sam, zszedłem do kuchni, żeby poszukać czegoś do zjedzenia na kolację. Znalazłem dwa jajka i cztery plasterki wędliny. Zrobiłem jajecznicę, popiłem herbatą, chleba nie było – i już. To oczywiście była jakaś wyjątkowa, jednorazowa sytuacja, zwyczajnie żyjemy we wspólnocie – może jednak zdarzyć się, że będąc z innymi, można poczuć się samotnie. To doświadczenie nauczyło mnie, że poczucie samotności nie zależy od tego, czy jest ktoś obok mnie, czy nie, to jest raczej to, czym żyjemy. Bardziej zależy od naszego wnętrza niż od zewnętrznego świata.

Kilka dni temu chciałem zrobić grafikę złożoną z kilku zdjęć przyjaciół, najbliższych mi osób. W wyobraźni powstała forma, podzieliłem ją na pola, które trzeba było wypełnić zdjęciami. Tu rozpoczęły się przysłowiowe schody. 9 pól, kto powinien je zająć? Podzielałem pola dla mężczyzn i kobiet (kiedyś chłopców i dziewcząt), potem wpadłem na pomysł – dołożę małżeństwo. Zaczyna brakować pól, a przypomniałem sobie jeszcze o tych mieszkających w innych miejscowościach, potem o tych, którzy wyjechali za granicę. Śmiertelnym ciosem dla pomysłu była próba określenia czasu, o jakim myślałem. To powinni być przyjaciele z czasów szkolnych? Czy może Ci z czasu pierwszej pracy, a może poznani niedawno? To koniec – projekt był nie do zrealizowania – okazał się za mało pojemny. Dobrze, że ludzkie serce jest pojemniejsze i może zmieścić wiele osób, wspomnień, sytuacji itd. Nie ma jednak takiej globalnej kategorii jak „przyjaciel”, każdy jest absolutnie inny, co innego nas łączy, o czym innym rozmawiamy, co innego wspominamy. Ci wszyscy są dla mnie przyjaciółmi, są mi bliscy, ale gdyby spotkali się razem, może byliby zaskoczeni, jak są różni.

Mam nadzieje, że nie stanie się nic takiego co zmusiłoby mnie do „zmiany” twarzy, prócz tego naturalnego codziennego procesu, nie potrzebuję zmieniać charakteru pisma, choć ten, który mam, nie jest za piękny, a już na pewno – podobnie jak Malcolm – nie potrafiłbym zapomnieć tych, którzy przez lata – bardziej lub mniej świadomie – budowali historię mojego życia. Z niektórymi spotkałem się ponownie po wielu, wielu latach i to, co jest najpiękniejsze to ta „zwyczajna – zwyczajność”. Trochę z przekory umieściłem w nagłówku hawajskie palmy – jak znak czegoś, czego nie widziałem, znak tego, co dopiero przyjdzie, by nie pielęgnować jedynie tego, co poza mną (poza nami), ale z szeroko otwartymi oczyma, ramionami i umysłem witać przyszłość.

Kraków dn. 9 sierpnia 2013
[Foto: Aleksandra Izabella Matuszewski]

Skip to content